Czy będziemy mieli chętnych do pracy?
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Czytany 10413 razy
- Wydrukuj
PROMOCJA: Resort pracy chce wprowadzić w drodze ustawy uproszczony system wydawania zezwoleń na pracę sezonową ważnych do 9 miesięcy. Będzie też możliwość powierzenia osobie, która pracuje sezonowo, każdego rodzaju pracy do 30 dni.
Ustawa pozwoli także na wydanie rozporządzenia, na podstawie którego dodatkowe zawody będą mogły być objęte uproszczonymi zasadami wydawania zezwoleń. Ma to zachęcić Ukraińców do podjęcia pracy w Polsce, a nie wyjazdów na Zachód.
Sęk tylko w tym, że działania, które podjął rząd, mogą być spóźnione. Zwłaszcza dla rolników, którzy już dziś martwią się, że nie będzie miał kto w tym roku zbierać owoców czy warzyw.
Polskie rolnictwo potrzebuje 450-500 tys. pracowników sezonowych. Jeśli zabraknie Ukraińców, nie można wykluczyć nawet upadku części gospodarstw, zmniejszenia zbiorów, wzrostu cen żywności.
Orędownikami przyciągnięcia jak największej liczby pracowników z Ukrainy jest wielu polityków, zwłaszcza tych odpowiedzialnych za obszar gospodarki, którzy postulują, aby Polska w ciągu najbliższych lat sprowadziła co najmniej 5 mln cudzoziemców, najlepiej właśnie z bliskiej nam terytorialnie i kulturowo Ukrainy.
Z opublikowanego w ubiegłym roku raportu Narodowego Banku Polskiego wynika, że Ukraińcy, którzy wyjechali za chlebem, wspierają zarówno naszą gospodarkę, jak i swojego kraju. W 2015 r. wysłali na Ukrainę ok. 5 mld zł, zarobionych u nas. Według danych NBP pracownik z Ukrainy zarabia w Polsce średnio 2,1 tys. zł netto. Dodatkowo pracodawcy często oferują imigrantom pozapłacowe świadczenia, np. mieszkanie i wyżywienie, które obniżają ich koszty życia. Według autorów badania Ukraińcy nie konkurują z Polakami na rynku pracy, bo wykonują prace, których nie chcą wykonywać mieszkańcy naszego kraju.
Nie da się jednak ukryć, że rzesza pracowników zza wschodniej granicy wyhamowała wzrost wynagrodzeń w naszym kraju. Pracodawcy już ponad dwa lata temu zaczęli uskarżać się na brak rąk do pracy.
Największy problem ze znalezieniem pracowników mają firmy z zachodnich województw. Zwłaszcza w Wielkopolsce, gdzie działają koncerny takie jak MAN, Beiersdorf, Volkswagen, Glaxo Smith Kline, Nestlé czy Philips. Stać ich by było na podwyżki, ale zamiast tego wolą wydać pieniądze na sprowadzenie i utrzymanie robotników z Ukrainy. Tak robi np. Samsung. Pracuje tam już grubo ponad tysiąc Ukraińców i koncern planuje sprowadzenie kolejnych. Zarabiają tyle, co Polacy, ale Samsung pokrywa jeszcze koszty ich rekrutacji, wynajmuje hotel, opłaca wyżywienie i opiekę medyczną, zapewnia codzienny transport. W sumie do pensji dopłaca jeszcze co najmniej 1000 zł. Bardziej to mu się opłaca niż ściągnięcie z rynku miejscowych pracowników, oferując im 300-500 zł więcej do pensji.
Dziś wiele wskazuje na to, że czas taniej pracy w Polsce się kończy. Z ankiety NBP przeprowadzonej w styczniu tego roku wynikało, że ok. 37 proc. polskich firm zaplanowało w 2017 r. podwyżki wynagrodzeń. Może ich być jednak więcej, jeżeli stopa bezrobocia będzie nadal spadać. Z opublikowanych w marcu danych GUS wynika, że już pod koniec 2016 r. w Polsce było 78 tys. wakatów. Jeśli nawet tylko część Ukraińców wyjedzie na Zachód, żeby pracować w szarej strefie, to pracodawcy nie będą mieli wyjścia i będą musieli podnieść wynagrodzenia.
Grójec, ul. Stodolna 1
+48 605 365 365